Pora podsumować wyniki pracy nowego szwedzkiego studia Ghost Games. Zapraszamy do recenzji długo oczekiwanego Need for Speed Rivals.
Tegoroczny Need for Speed miał przynieść wiele zmian wedle zapewnień giganta branży rozrywkowej EA Games. Oczywiście zmian na lepsze, ponieważ nieprzychylna tendencja spadkowa słynnej serii gier wyścigowych towarzyszy jej nieprzerwanie od kilku lat. Co roku inne studio dodawała swoje cztery grosze do uniwersum, a naglące terminy często nie pozwalały na pełne dopracowanie produkcji. Generalnie to, co stanie się z serią Need for Speed powinno mnie guzik obchodzić, jednak w NFS’y łupię odkąd pierwszy raz trzymałem w łapie pada PSX’a i odkąd dostałem pierwszego „Pieca”, a miało to miejsce jeszcze długo przed rokiem 2000, czyli mówiąc tak oględnie NFS to masa wspomnień. Dobrych wspomnień, ponieważ w dużej mierze tej grze zawdzięczam to, iż dziś jestem zdeklarowanym fanatykiem czterech kółek.
Krążą opinie, iż dobra passa serii skończyła się na Underground 2, inni podają pierwszego Most Wanted, a jeszcze inni Carbona, jako ostatniego sprawiedliwego. Oczywiście kwestia ta jest jak najbardziej dyskusyjna i nie miejsce i czas by to roztrząsać, jednak i twórcy, wydawca no i sami gracze zauważyli, że coś musi być na rzeczy skoro padają takie a nie inne opinie. Rivals ma być odskokiem od dna, ciągnąc za pysk znaną wyścigową markę w górę, podnosząc notowania wśród fanatyków prędkości. By misterny plan mógł się ziścić podjęto wszelkie możliwe kroki od sypnięcia sporym budżetem, po zaangażowanie nowopowstałego szwedzkiego studia Ghost Games. Finalnym akcentem zapowiedzianej (r)ewolucji jest silnik Frostbite oznaczony numerkiem 3.
NFS Rivals dałem na początku wielki kredyt zaufania. Naprawdę spory kredyt by przekonać się, co tak naprawdę prezentuje produkcja sławiona, jako wielki restart serii. Każdego jednak zainteresowanego pewnie męczy pytanie trochę innej, powiedzmy pragmatycznej natury a mianowicie czy gra jest warta poświęcenia ciężko zarobionych lub wyłudzonych od rodziców pieniędzy, bo w końcu swoje kosztuje. Na PC to wydatek rzędu +- 110 zł. Na konsole obecnej generacji przyjdzie nam przeznaczyć ok. 200 zł, a szczęśliwi nabywcy PlayStation 4 pewnie zostaną zmuszeni wyłożyć na ladę trochę więcej niż dwie stówki.
Odświeżenie, lub restart jak kto woli, serii według studia Ghost głównie polegało na zaczerpnięciu wszystkich pomysłów z ostatniego Most Wanted oraz Hot Pursuit stworzonych przez Criterion Games, po czym zmiksowano całość i tak otrzymaliśmy teoretycznie nową grę. Odstawiając na bok wszelki sarkazm zwyczajnie nie mogę się oprzeć wrażeniu wciskania graczom bardziej wtórnej gry aniżeli było to możliwe. Oczywiście nie jest to koniec świata, a to, dlatego iż taki zabieg wykonany z głową może dać pozytywne efekty i takie też na dłuższą metę widać w nowym NFS. Generalnie główny rdzeń gry pozostał bez zmian i wzorem ostatnich odsłon oddajemy się przyjemności walki ze stróżami prawa na ulicach całkowicie fikcyjnej lokacji, prowadząc bardzo luksusowe i szybkie pojazdy. Karierę podzielono na dwa obozy, gdzie wątek obrońców prawa i zdegenerowanych kierowców można rozwijać jednocześnie, przy czym „scenariusz” policyjny zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu, a tak między nami to momentami urywał zad zamiatając mnie pod biurko, o czym za chwile.
Gra wygląda naprawdę dobrze, choć optymalizacja to kompletna kaszanka. Może kolejne patch’e załagodzą problem uciekających fps’ów? Zobaczymy.
Wyobraźcie sobie rewolucję na drogach przeprowadzoną przy wsparciu społeczności internetowej. Szaleni kierowcy, pragnący stać się synonimem wolności, wszelkie drogowe występki filmują a następnie wrzucają na serwisy pokroju YouTube ośmielając tak innych do łamania prawa. Policja mając pełne ręce roboty spowodowaną plagą samozwańczych mistrzów kierownicy nie przebiera w środkach, co poniekąd może spotkać się z falą społecznej krytyki. Wniosek jest jeden: w tej ulicznej wojnie wszelkie chwyty są dozwolone. Zaczynając zabawę, jako policjant drogówki otrzymujemy dostęp do auta w trzech wariantach i nie jest to Corsa ani inna Astra. Nasz pierwszy wehikuł to Mercedes SL63 AMG w opcji pościgowej, interwencyjnej (zaprojektowany do taranowania) oraz incognito dla tajniaków. Wcielenie się w tajniaka, śmigającego naładowanym sterydami V8, potrafi wywołać uśmiech na twarzy, gdy podczas wyścigu odpalamy koguta i rozstawiamy niepokorne towarzystwo po katach. Świat Rivals to Sand Box; po mapie rozbija się wielu kierowców i w każdej chwili można przystąpić do pościgu, za co otrzymamy dodatkowe punkty, jeśli tylko wywiążemy się z powierzonego zadania.
Kierowcy szukający zastrzyku adrenaliny nie mają tak lekko i cały czas trzeba spoglądać za siebie czy policyjny radar nie obrał czasem nas za cel. Wykonując określone zadania i wygrywając wyścigi otrzymujemy punkty ESP wymieniane na nowe auta, tuning i gadżety niezbędne podczas pościgów (tyczy się obydwu karier). Łamiący prawo mają znacznie bardziej utrudnione zadanie z tego względu, iż gdy złapie nas policja nabite punkty przepadają. Na szczęście z każdego pościgu można uciec w każdym momencie, wystarczy tylko podjechać do najbliższej kryjówki i nawet, gdy parę metrów za nami stoi dziesięć radiowozów a nad głową wisi śmigłowiec policyjny w niczym to nie przeszkadza. Amnezja obrońców prawa gwarantowana. Dojechanie do takiego punktu jednak jest bardzo trudne z względu na niebywałą agresywność niebieskich oraz ich przewagę liczebną jak i w sprzęcie, nie wspominając już o tym, iż często wyrastają jak z pod ziemi (dosłownie). Przykładowo jadąc lekko podtuningowanym, przed chwilą odblokowanym, nowym Mustangiem GT po minucie pościgu na głowę zwalają mi się dwa Avendatory, McLareny MP4-12C i tuzin innych wzmocnionych przy pomocy adamantium radiowozów z śmigłowcem na czele. Ubaw po pachy szczególnie, że nasz pojazd nawet po wzmocnieniu łatwo rozpada się na części pierwsze, przy bliższych kontaktach z ścigającymi. Gdy już maksymalnie podrasujemy brykę możemy spokojnie wybrać się na pierwszy front drogowej wojny, ale zanim to nastąpi trochę wody upłynie, dlatego cierpliwość jak najbardziej popłaca.
W każdej chwili można zrezygnować z wyścigu, obrać inną drogę, lub gdy goni nas policja możemy dołączyć do nowego wydarzenia. Akcja w Rivals kręci się na okrągło, nie ma chwili na złapanie oddechu.
Gdy policaja da nam spokój, co zdarza się bardzo rzadko, warto jest przejść rozrzucone na mapie zadania/wyścigi, by móc przebrnąć dalej celem odblokowania szybszych pojazdów z Ferrari na czele. Podobnie jak ostatni Most Wanted, Rivals pod tym względem nie rozpieszcza gracza. To, co oferuje nam tytuł to wyścig z czasem, sprint z udziałem maksymalnie czterech przeciwników z punktu A do B i próba ucieczki przed stróżami prawa z naciskiem zmieszczenia się w określonych ramach czasowych. Jako że świat jest rozległy są fotoradary, strefy prędkości, miejsca gdzie wykonamy akrobacje w powietrzu przelatując pomiędzy dwoma punktami, ale na tym generalnie koniec. No dobrze, żeby nikt nie posądził mnie o brak rzetelności, jest jeszcze opcja wyzwania na pojedynek swobodnie jeżdżących kierowców, ale tak naprawdę jest to wspomniany sprint tyle, że jeden na jeden. No panowie z studia Ghost to jakaś żenada! Istna bieda, bo po godzinie zabawy wiedziałem wszystko, co można w tej grze zrobić, i ten brak urozmaicenia wpływał na mnie bardzo negatywnie.
Atutem, co raczej dziwić nie powinno, jest oprawa wizualna gry oparta o engine Frostbite 3. Na PC gra wygląda okazale, ale tak na oko nie jest to nic, z czym w pełni nie poradziłby sobie Xbox 360 i PlayStaion 3. Frostbite jak wiemy to jednak dziecko bardzo kłopotliwe, bowiem gra ma tendencje do gubienia fps’ów, notorycznego przychaczania i wypluwania błędów tuzinami. Można również spotkać opinie, iż na PS4 są kłopoty z utrzymaniem stałych 30fps, co przy wyścigach samochodowych jest przecież całkowitym minimum. No, ale koniec końców gra wygląda i brzmi, to trzeba stanowczo przyznać. Tyczy się to szczególnie dostępnych samochodów, których to jest całkiem spora gromadka. Wtrącę jeszcze tylko jedną dygresję, mianowicie wzorem stylu „glamour” z filmów lat 50. i 60. auta pokryte są cienką warstwą kropel deszczu, tak samo jak i jezdnia, co ma nadać jeszcze bardziej estetycznego efektu wizualnego. Dobrze, że w Rivals od czasu do czasu faktyczny deszcz potrafi opaść, co jakoś sankcjonuje taki wygląd środowiska, ale nieustannie ociekające kroplami deszczu auta wyglądają jak spoceni jogerzy męczący kolejne kilometry na bieżni 🙂
Przed prawem nie ma ucieczki, szczególnie gdy jest to McLaren.
Tunig jest i całe szczęście już nie w locie jak rok temu, choć nadal symboliczny i zrobiony raczej na odczepkę. Największa siła serii NFS nie została uwzględniona w Rivals, a szkoda. Co do samych aut i modelu jazdy nie powinniśmy mieć złudzeń, iż jest to czysty arcade, choć sama fizyka została znacznie poprawiona i pojazdy nie prowadzą się już jak cegłówki. Auta steruje się przyjemnie, reagują dość żwawo na komendy gracza, a pokonywanie wszystkich łuków poślizgiem zostało rozwiązane znacznie lepiej niż np. rok temu. Tak na marginesie ci fani tęskniący za modelem jazdy z Porsche 2000, Underground 2 i Most Wanted (2005), powinni pogodzić się z faktem odejścia w nie pamięć wymienionych gier i nas samych. Wiem to boli, ale taki los growego dinozaura.
Nowego NFS ograłem na „blaszaku” i z całą stanowczością jestem stwierdzić, że jest to produkcja znacznie lepsza od tego, co serwował Criterion a już w szczególności Black Box. Momentami grało się naprawdę przyjemnie w NFS Rivals, ponieważ gra może pochwalić się dobrymi pomysłami, zebranymi w spójną całość, szczególnie gdy poruszamy kwestię sieciowych podbojów asfaltu, bo tam wojna kierowcy-policja sprawdza się najlepiej. Gra de facto nie wnosi nic nowego do serii, czego raczej nie oczekiwałem. Twórcy zebrali pomysły wcześniej wykorzystane przez poprzedników i tak powstała sprawnie działająca gra. To solidna pozycja, której należy się 4-, i powinna zachęcić laików tematu do zapoznania się z tematem NFS a starzy wyjadacze mogą spokojnie odświeżyć kontakt z tą serią.
Jednak jest jeden mankament, który mnie mierzi i muszę to jasno powiedzieć. Wtórności Rivals, aż do bólu i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że chyba już trzeci, albo czwarty rok z rzędu dostajemy generalnie to samo tylko trochę inaczej opakowane. Poprawili, co się dało, to fakt, ale to wciąż powtórka z rozrywki. I jeśli ktoś zażąda ode mnie prawie dwieście złotych, no ewentualnie stówę dwadzieścia to powiem bez ogródek by się gonił, bo ten układ nie jest warty inwestowania mojego kapitału. Jak Rivals pojawi się w przecenach on-line, lub komisach w granicach 40 zł można wtedy nabyć, choć właściciele konsol Sony, coś czuję powinni się przygotować na udostępnienie Rivals za darmo w ramach abonamentu PS Store jeszcze do wakacji 2014.